Bieszczady niegdyś węglem drzewnym stały. Teraz ta legenda umiera
BIESZCZADY / PODKARPACIE. Zanika już zupełnie wypał węgla w Bieszczadach. Aktualnie pozostało kilkadziesiąt retort z kilkuset, które istniały jeszcze 20 lat temu. To dobrze, czy źle?
Dorota Mękarska
– To zależy z czyjego punktu widzenia – uważa Edward Marszałek, rzecznik RDLP w Krośnie, współautor publikacji „Wypał węgla drzewnego w Bieszczadach. W przeszłości i obecnie”. – Wcześniej mielerze, a potem retorty były logotypem Bieszczadów. Na pewno nasz krajobraz kulturowy na tym stracił.
– Z mojego punktu widzenia to źle, gdyż umiera pewna legenda. Bieszczady węglem drzewnym niegdyś stały, a obecnie to się kończy. Pewna epoka odchodzi do lamusa – zauważa Paweł Łabaj, który w Szczawnem zajmuje się konfekcjonowaniem tego paliwa, ale pracę przy węglu zaczynał od wypału.
– Pewne rzeczy się kończą i tracą swoją funkcję, bo świat się po prostu zmienia – uważa ekolog Grzegorz Bożek, który specyfikę Bieszczadów zna bardzo dobrze. – Nie ma co rozpaczać z tego powodu, ale jest to wartość kulturowa i historyczna, do której można się odwoływać.
Tylko w Bieszczadach
Wypał węgla w Bieszczadach znany jest wieków. Początkowo wypalano go w kopanych dołach, ale początkiem XIX wieku zaczęto stosować inne, acz też prymitywne formy wypału. Prowadzono go w mielarzach, czyli stosach drewna przykrytych ziemią i dopiero w latach 80. XX wieku przerzucono się na metalowe retorty, co stanowiło prawdziwą rewolucję w tej działalności. Prawdziwy boom na węgiel drzewny nastał jednak dopiero w latach 90., gdy Polacy pokochali grilla.
– Nigdzie w Polsce nie wypalano węgla na taką skalę jak w Bieszczadach, gdyż tylko tutaj było pod dostatkiem buczyny słabej jakości, nie nadającej się na lepsze wyroby – zauważa Edward Marszalek.
– To była bardzo opłacalna produkcja. Z każdej złotówki włożonej do pieca po 3 dniach otrzymywano 1,70 zł – wspomina Paweł Łabaj.
Przeminęło z dymem
Jeszcze 22 lata temu w Bieszczadach dymiło 550 retort.
– Ta skala pokazuje, jak ta działalność była uciążliwa dla mieszkańców oraz turystów – przyznaje Edward Marszałek.
Obecnie liczba baz wypałowych spadła do 6-7 w nadleśnictwach Komańcza i Baligród. Retorty można szacować na kilkadziesiąt sztuk, ale nie wszystkie są czynne.
Co spowodowało krach tej działalności? Stało się to z kilku powodów. Na rynek zaczął trafiać tańszy węgiel z zagranicy, głównie z Ukrainy. Ale cena nie była determinująca.
– Złożyło się na to kilka czynników – tłumaczy Paweł Łabaj. – Ceny drewna i paliwa poszły do góry, a cena węgla zmieniła się nieznacznie. Po drugie, ciężko jest kupić od ręki ciężarówkę węgla krajowego, a z zagranicy dzieje się to na pstryknięcie palcami. Po trzecie, trudno jest znaleźć ludzi do tej pracy. To nie tylko jest ciężka praca fizyczna, ale wymaga też pewnych cech charakterologicznych. Trzeba być w pewnym sensie outsiderem, by siedzieć przez miesiąc w lesie. Kiedyś ta praca była dobrze płatna, a na rynku pracy nie było dużego wyboru. Dzisiaj ludzie mają więcej ofert. Wreszcie na koniec, do tych problemów doszły kwestie ekologiczne.
Retorty w pewnym momencie stały się szwarccharakterem w mediach. Na przełomie XX i XXI wieku były przedmiotem ataku ze strony środowisk ekologicznych, które podnosiły ich szkodliwość dla środowiska naturalnego.
Miesięcznik „Dzikie Życie” w szczytowym okresie tej działalności w Bieszczadach opublikował stanowisko Porozumienia dla Dzikiej Przyrody, w którym można było przeczytać:
„Coraz bardziej intensywna produkcja węgla drzewnego w prymitywnych warunkach prowadzi do skażenia powietrza, wody i gleby substancjami szkodliwymi dla człowieka i środowiska. Produktami wypału są m.in. gaz drzewny, w skład którego wchodzą tlenek węgla, dwutlenek węgla, metan i wodór, destylat wodny zawierający kwas octowy, metanol i aceton oraz smoła drzewna tworzona przez fenole, kreozoty, gwajakole i terpeny, itd. Związki te mogą przenosić się na duże odległości powodować liczne dolegliwości zdrowotne, a niektóre z nich są rakotwórcze. Do produkcji węgla często używane jest kradzione drewno, pozyskane przy łamaniu wszelkich zasad go¬spodarki leśnej oraz zatrudniane są dzieci. Z powodu swej uciążliwości działalność wypałów prowadzi również do powstawania lokalnych konfliktów oraz zwiększania zagrożenia pożarowego. Wszystko to w konsekwencji prowadzi do zagrożenia zdrowia ludzi oraz obniżania wartości turystycznej i rekreacyjnej regionu, a co za tym idzie do znaczne¬go zmniejszania się dochodów i poziomu życia ludności, jak również kompromitacji lokalnych władz”.
Edward Marszałek ma na ten temat inne zdanie.
– Termoliza jest jednym z najbardziej naturalnych sposobów przerobu drewna – zaznacza. – Kilka instytutów naukowych przeprowadziło w Bieszczadach badania, z których wyszło, że ich szkodliwość jest iluzoryczna, bo w procesie wypału węgla uwalniają się naturalne elementy. Powiedziałbym, że ta działalność jest bardziej uciążliwa społecznie.
Wypały węgla były krytykowane przez mieszkańców i turystów, bo dym dawał im się we znaki. Zasnute nim wsie może malowniczo wyglądają na zdjęciach, ale na pewno mieszkać w nich nie było przyjemnie.
– Samo życie pokazało, że to nie jest model rozwoju aprobowany przez lokalną społeczność – podkreśla Grzegorz Bożek.
– Gdy wypał węgla został odsunięty od ludzkich siedzib stał się atrakcją turystyczną. Dla turystów to rzeczywistość z innej epoki – dodaje Edward Marszałek.
Wypalacz węgla jest jak super star
Tę presję czują na sobie bieszczadzcy „smolarze”. Na niektórych czynnych wciąż wypałach roi się od wycieczek. W mediach społecznościowych rekordy popularności biją filmiki i galerie zdjęciowe z „bieszczadzkimi diabłami” w roli głównej.
Czy można tę popularność zdyskontować? Edward Marszałek jest zdania, że tak. Takie inicjatywy są podejmowane, jednakże są to najczęściej martwe mini muzea, np. Nadleśnictwo Stuposiany chcąc zachować pamięć o tym rzemiośle stworzyło plenerowe muzeum wypału węgla. Z takim zamiarem nosi się też Paweł Łabaj, który marzy o tym, by w Szczawnem postawić retortę i zobrazować trud wypalaczy muralami Arkadiusza Andrejkowa.
– To jest dobre posunięcie – tak tworzenie skansenów ocenia Grzegorz Bożek. – Natomiast na tej działalności nie można budować przyszłości gospodarczej Bieszczadów i regionu. Przed nami są inne wyzwania, przede wszystkim klimatyczne.
Edward Marszałek jest jednak zdania, że to wciąż za mało.
– Warto stworzyć kulturowy wypał, bo ta działalność już nie wróci, tak jak nie wrócą spławy drewna, wyrób dziegciu, potażu, czy smoły – podkreśla. – Byłbym bardzo rad, gdyby w kilku miejscach w Bieszczadach retorty dymiły, nawet dzięki dofinansowywaniu, by nie zniknęło rzemiosło, które za 20 lat zostanie całkowicie zapomniane.
Retorty w Bieszczadach. Foto dzięki uprzejmości autora: Marcin Scelina
Dodaj komentarz
Zaloguj się a:
Dodając komentarz akceptujesz postanowienia regulaminu.